Po zremisowanym 2:2 w minioną sobotę meczu 6. kolejki ligowej z Radomiakiem Radom posadę w Lechii Gdańsk stracił trener Piotr Stokowiec. To pierwszy szkoleniowiec, który został zwolniony w tym sezonie w polskiej ekstraklasie piłkarskiej.
Stokowiec był trenerem Lechii od 5 marca 2018 roku, a jego kontrakt obowiązywał jeszcze do końca czerwca 2022 roku. Władze klubu zastanawiały się nad przedłużeniem umowy i nawet odbyto w tej sprawie kilka rund negocjacji, lecz oczekiwania szkoleniowca były ponoć tak nieadekwatne do osiąganych wyników, a jeszcze na dodatek nie zdradzał on chęci pójścia na jakiekolwiek kompromisy, nic zatem dziwnego, że zarząd Lechii najpierw podjął decyzję o przerwaniu negocjacji, a zaraz potem o rozwiązaniu umowy ze szkoleniowcem w trybie natychmiastowym. Z nieoficjalnych informacji wynika, że kością niezgody nie były tylko kwestie finansowe, chociaż Stokowiec miał bardzo wygórowane oczekiwania. Włodarzy klubu nie przekonał jednak swoją wizją budowy zespołu, bo w dłuższej perspektywie chciał to robić niemal wyłącznie za pomocą nowych transferów. A władze Lechii na żądanie niemieckich właścicieli gdańskiego klubu oczekiwały przyjęcia strategii „zaciskania pasa" i odrzucania transferowych zachcianek pionu sportowego. Tymczasem trener Stokowiec w publicznych wypowiedziach wielokrotnie narzekał na jakość piłkarzy jakich miał w kadrze Lechii i dawał do zrozumienia, że bez solidnych wzmocnień kadrowych nie jest w stanie zagwarantować oczekiwanych wyników. Za rządów prezesa Adama Mandziary takie medialne harce uchodziły mu ma sucho, bo obaj byli dobrze zakumplowani, lecz nowy sternik Lechii, Paweł Żelem, uznawał takie wypowiedzi za przejaw nielojalności wobec klubu, więc nie miał specjalnych oporów przed podjęciem decyzji o rozstaniu ze Stokowcem. I nie miał też złudzeń, że szkoleniowiec ten do końca sezonu i zarazem swojego kontraktu będzie pracował z pełnym zaangażowaniem na sukcesy Lechii. Dlatego rozwiązano umowę ze Stokowcem w trybie natychmiastowym. Co ciekawe, decyzja i ustalenie w tej kwestii zapadły ponoć jeszcze przed spotkaniem z Radomiakiem, więc remis z beniaminkiem PKO Ekstraklasy nie miał na to żadnego wpływu. Ale Stokowiec na pomeczowej konferencji nawet słowem o tym nie wspomniał. Piłkarzom Lechii rozpisał jeszcze treningi na kolejny tydzień, a wcześniej dał im trzy dni wolnego. Standardowe postępowanie po ligowym meczu, więc nic dziwnego, że gdy gruchnęła wieść o dymisji Stokowca, wszyscy w gdańskim klubie, oprócz decydentów, robili wielkie oczy.
O zwolnieniu trenera wiedziało bardzo małe grono osób, które podjęło decyzję o przedwczesnym zakończeniu współpracy jeszcze przed meczem z Radomiakiem. Wynik tego spotkania nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Lechia mogła wygrać 5:0, albo przegrać 0:5, a trener i tak straciłby pracę. „Umowa Piotra Stokowca kończyła się 30 czerwca 2022 roku i klub podjął decyzję o jej nieprzedłużaniu. Dlatego w dalszej konsekwencji doszliśmy do porozumienia o natychmiastowym zakończeniu współpracy. Myślę, że trenerowi byłoby bardzo ciężko prowadzić drużynę bez nowej umowy i jednocześnie z informacją, że jej nie przedłużymy" – stwierdził członek rady nadzorczej Lechii Adam Mandziara w rozmowie z „Przeglądem Sportowym".
Era Stokowca w Lechii dobiegła zatem końca. Była dla gdańskiego klubu w sumie udana, bo zespół pod jego wodzą osiągnął największe sukcesy w historii – wywalczył Puchar Polski, Superpuchar i trzecie miejsce w mistrzostwach Polski (w sezonie 2018/2019). Ale miała też drugie dno, o którym nie omieszkał przypomnieć Sławomir Peszko, gracz Lechii w latach 2015-2020, który był w konflikcie ze Stokowcem i z tego powodu w końcu musiał odejść. Były reprezentant Polski, a dzisiaj gwiazdor IV-ligowego zespołu Wieczysta Kraków, w programie „Studio Ekstraklasa" prowadzonym przez Sebastiana Staszewskiego nie omieszkał wbić szpilki Stokowcowi. „Jego dymisja będzie korzystna dla klubu. Piłkarze byli już nim zmęczeni. Zeszły sezon siódme miejsce, to też chyba nie jest największy sukces. Nie do powtórzenia było chyba wygranie Pucharu i Superpucharu Polski" – ocenił Peszko. I potem wymienił nazwiska piłkarzy, którzy tak jak on za rządów trenera Stokowca musieli odejść z Lechii. „Sebastian Mila, który miał 38 spotkań w reprezentacji i do którego powiedział, po przyjściu, że go odbuduje, ale na koniec wyrzucił. Tak samo postąpił z Grzegorzem Wojtkowiakiem, 23-krotnym reprezentantem Polski i Jakubem Wawrzyniakiem, 49-krotnym reprezentantem z trzema występami na turnieju Euro, któremu obiecywano przedłużenie kontraktu, ale ostatecznie na żądanie trenera wyrzucono z klubu. Nie inaczej było z Milosem Krasiciem, 47-krotnym reprezentantem Serbii, wcześniej graczem m.in. Juventusu Turyn. Po czterech latach gry w Lechii na wniosek Stokowca odesłany do rezerw, więc rozwiązał kontrakt. Przez Stokowca z Lechii odeszli też Ariel Borysiuk, Rafał Wolski, Błażej Augustyn, Patryk Lipski, Daniel Łukasik, Jakub Arak, Grzegorz Kuświk, Portugalczyk Marco Paixao. Większość wciąż gra w innych klubach. Nie musieli zmieniać barw, a z nimi Lechia na pewno byłaby silniejsza" – zapewnia Peszko dodając, że wedle jego wiedzy Stokowiec szykował się do odejścia z gdańskiego klub dopiero po zakończeniu sezonu i wygaśnięciu kontraktu.
Tak więc już po sześciu ligowych kolejkach mamy pierwszą dymisję trenera w PKO Ekstraklasie. Niewykluczone, że Stokowca jeszcze w tym sezonie zobaczymy na trenerskiej ławce w jakimś innym zespole, bo chociaż ma on opinię trudnego we współpracy, to jednocześnie jest ceniony jako szkoleniowiec. Fakt, że rozwiązał umowę z Lechią za porozumieniem stron może sugerować, że nawet już dostał od kogoś wstępną propozycję.
Na pracę w którymś z klubów ze ścisłej czołówki raczej nie ma co liczyć. A na pewno nie w Lechu Poznań, który pod wodzą Macieja Skorży jest liderem ekstraklasy po sześciu kolejkach, a jego sobotnią potyczkę z Pogonią Szczecin (1:1) obejrzało ponad 17 tysięcy kibiców. Cztery zwycięstwa i dwa remisy w sześciu spotkaniach – to bilans „Kolejorza", jedynej oprócz Śląska Wrocław niepokonanej ekipy w PKO Ekstraklasie. Podopieczni Macieja Skorży w starciu na szczycie z Pogonią Szczecin mieli poważne kłopoty. Przez pół godziny musieli sobie radzić grając w osłabieniu po czerwonej kartce dla Niki Kwekweskiriego, wtedy też stracili gola, ale w doliczonym czasie gry wyrównali po trafieniu Pedro Tiby. Ten wywalczony ambicją punkt wzbudził dawno nie widzianą euforię na trybunach poznańskiego stadionu. Kibice Lecha, wciąż jeszcze nieufni wobec klubu i zespołu, docenili oklaskami remis wywalczony w tak ambitny sposób. „Duże słowa uznania dla mojej drużyny, że po stracie gola odpowiedziała zrywem i doprowadziła do wyrównania. Pokazaliśmy charakter, a w szatni cały czas utrzymujemy pozytywną energię, mimo że mamy szeroką kadrę i nie wszyscy muszą być zadowoleni, gdyż czasem brakuje dla nich miejsca na boisku. Podkreślam jednak fakt, że znów dużo wnieśli do naszej gry zmiennicy" – stwierdził trener Skorża.
Jeszcze więcej kibiców obejrzało nie mniej emocjonujące spotkanie Wisły Kraków z Legią Warszawa. Na stadionie przy Reymonta w Krakowie ponad 23 tysiące fanów oklaskiwało zwycięstwo „Białej Gwiazdy" odniesione po golu Felicio Browna Forbesa strzelonym w 29. minucie. Pewną nowością było to, że cały mecz na ławce rezerwowych spędził Jakub Błaszczykowski. Widać nie czuje się jeszcze na siłach grać w takich potyczkach. A to oznacza, że rację mają ci, którzy twierdzą, że poziom sportowy naszej najwyższej ligi zaczyna powoli piąć się w górę.
No comments:
Post a Comment