3 luty 2014
Dzisiaj historyczny dzień, kończący niechlubną, mym zdaniem (i wielu innych), obecność Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE), jako obowiązkowej kategorii odkładania przez Polaków pieniędzy na przyszłą emeryturę. Historia OFE została zapoczątkowana w 1998 roku. Podlegała od razu okrzyknięciu przez ich animatorów (Buzka, Balcerowicza i innych), jako urynkowiona postać szansy na zwiększenie kwoty przyszłych emerytur. Kuriozalne były reklamy pomysłu, łudzące perspektywą wypoczynku pod palmami przyszłych beneficjentów tej postaci drenowania części pieniędzy wpłacanych przez nich do ZUS. Nie wchodząc w jego szczegóły, budził od początku wątpliwości przynajmniej części myślących. Był oparty na dyskusyjnym założeniu, że ścieżka wzrostu gospodarczego (w skali globalnej, w tym Polski) będzie w wieloletniej perspektywie krzywą pnącą się w górę. Od początku lekceważono przyszłe, wielce prawdopodobne cykle kryzysów koniunktury. Były też inne niezwykle ważne kwestie.
Na indywidualnych kontach w ZUS zaksięgowano ponad 153 mld zł. z tytułu przeniesienia na nie aktywów z OFE (umorzenie państwowych obligacji). To oczywiście wyłącznie zabieg księgowy, który przy tej okazji umniejszył nasz dług publiczny o około dziewięć procent (podobno mierzony według unijnej definicji). Ta okoliczność rodzi ogromne pole do spekulacji, co do rzeczywistych intencji rządzących: o kogo (o co) bardziej chodziło: czy o dobro emerytów, czy raczej o reperowanie ich kosztem finansów państwa?
Warto wiedzieć, że OFE nie wykreowano w Polsce przez przypadek, a już na pewno nie z wiodącą troską o kasę przyszłych emerytów: nie mam przy tej okazji powodów poddawać w wątpliwość dobrych intencji przynajmniej części spontanicznych zwolenników Funduszy. Ci, naiwnie mym zadaniem, niektórzy zapewne w najlepszej wierze, lobbowali za ich wdrożeniem - podobno w Chile to się w tamtym czasie udało, co później okazało się nieprawdą. OFE jest klasycznym dzieckiem neoliberalnych, wcale nie bezinteresownych ciągot części elit.
Po szesnastu latach wyrywania części kierowanych do ZUS-u składek emerytalnych rząd zauważył nagle patologie tego rozwiązania. Cud oświecenia rządzących, czy zimna kalkulacja ? Po trochę jedno i drugie. Patologia polegała na zbyt wielkich, per saldo, kosztach ich obsługi. Fundusze, i schowane za ich plecami banki, zgarnęły, praktycznie tzw. „suchym pyskiem", miliardy złotych, niczym przy tym nie ryzykując. Ryzyko (rynkowe) było wyłącznie po stronie przyszłych emerytów, którzy z mocy prawa odprowadzali regularnie do OFE (poprzez ZUS) część swoich składek. Przy okazji pierwszych niewielkich wypłat OFE informowały, że będą je wypłacać jedynie przez dziesięć lat, na dodatek bez corocznej waloryzacji. Dla Funduszy i powiązanych z nimi banków żyć nie umierać: każdy tak by chciał.
Była też, i pozostaje niestety nadal inna patologia – skryta i mniej zauważalna - polegająca na rażącej asymetrii pomiędzy wielkością środków, które miały być w przyszłości wypłacane emerytom (pierwsze wypłaty zaczęto już realizować), jak oczywiście „dobrze pójdzie" na tzw. rynkach, a gigantycznymi jak na polskie realia poborami i premiami członków zarządów i pracowników OFE oraz ich doradczego otoczenia. Taka płacowa asymetria, lukratywna osobliwość garstki „wybranych", to normalka w neoliberalnej bankowości komercyjnej. W przypadku OFE stanowi wypadkową skali i regularności wpływów środków na konta funduszy. Mechanizm ten czynił możliwym spory margines dowolności w ustanawianiu poborów dla ich zarządów, pracowników i doradców, przy równoczesnym nie wiązaniu tychże z rynkowymi owocami inwestowania środków. Z tego grona wywodzi się znaczna część gorliwych obrońców OFE, straszącymi przyszłych emerytów zgubnymi skutkami zaniechania na nie wpłat.
System jest z pozoru racjonalny. Opiera się niezachwianej wierze w zysk w długim okresie inwestowania. Sądząc po dotychczasowych owocach tej postaci odkładania na emeryturę, będzie on marny. To oczywiście tylko moje założenie. Ja w każdym razie w nie wierzę.
Ruch ten niesie niestety zagrożenia dla polskiej Giełdy. W wyniku wycofania z niej znacznej części środków OFE inwestowanie w nią – uznawane za bezpieczne, przy tym mniej lukratywne – stanie się daleko mniej opłacalne, jeśli nie generujące przez jakiś czas stratę. To zła wiadomość dla funduszy, zwłaszcza emerytalnych, lokujących na Giełdzie pieniądze emerytalnych ciułaczy.
10 luty 2014
Parodniowa wrzawa w mediach, nagłaśniająca książkę red. Kani i kilku innych autorów, pt. „Resortowe dzieci". Prawoskrętny zespół autorski próbuje w niej dowodzić, że tuzy naszego dziennikarstwa są skażone nieprawomyślnym pochodzeniem: dziadkowi lub rodzice bowiem pełnili w przeszłości (oczywiście w PRL) jakieś tam funkcje partyjne i państwowe (byli też, rzekomo, .. „ubeckimi kapusiami"), co miało – wedle piszących – ułatwić lukratywną karierę ich potomków w mediach - pozwala im niezasłużenie błyszczeć na salonach. Książka, jak książka, ta akurat, według mnie, to gniot nie wart zawracania sobie nim głowy. Pozycja stała się nagle i krótkotrwale głośna za przyczyną wielce głupiej reakcji jej „bohaterów". Zwracam uwagę na inteligentne i uszczypliwe komentowanie tejże w tygodniku „NIE", który czytuję regularnie. Monika Olejnik, Marcin Meler, Tomasz Lis, Janina Paradowska, Jacek Żakowski i paru innych, czują się do żywego dotkniętymi przypisaniem im czerwonych genów. Szkoda nawet przytaczać tłumaczeń sponiewieranych w ten sposób gwiazd medialnych. Nie dowodzą bystrości, a w każdym razie potwierdzają, że w pewnych środowiskach, uchodzących za opiniotwórcze (elitarne) miniona, „komunistyczna" partyjność, nawet śladowa – po rodzicach czy dziadkach - jest okolicznością hańbiącą; moralnie i intelektualnie niedopuszczalną. Coś takiego po prostu nie uchodzi, i wyklucza. Żakowski np. – winno to przejść do klasyki – wymusił na drodze prawnej graficzne poprawki na tytułowej stronie „dzieła". Jest dotknięty przypisaniem mu przez autorów jakiś „czerwonych" antenatów, których, jak twierdzi - i to jest powodem jego inteligenckiego zniesmaczenia - nie było w jego patriotycznej familii nawet śladu. Taką konotacją czuje się sponiewierany i pohańbiony. Dobrze mu tak!
27 luty 2014
Media informują, że Janukowycz, obalony przez naród prezydent Ukrainy, przebywa w Moskwie, gdzie uzyskał ochronę. Kreml, póki co, uznaje zbiega za głowę państwa ukraińskiego, odsuniętą od władzy skutkiem zamachu stanu. Werbalne gesty Moskwy słane pod adresem niedawnego prezydenta Ukrainy są, w rzeczy samej, oddalone o całe mile od politycznych realiów. Mogą uchodzić za zrozumiałe wyłącznie w świetle interesów Rosji. Tzw. reszta świata, w tym Polska, ma całkiem inne zdanie na ten temat; z sympatią obserwuje zamianę garnituru władzy w Kijowie. Majdan zachłysnął się powiewem nadziei na dołączenie do Europy, rozumianej jako polityczna i kulturowa wspólnota. Otwartym pozostaje pytanie o wielkość kosztów gospodarczych, które taka zmiany azymutu politycznego będzie z sobą niosła.
No comments:
Post a Comment